Amoris Laetitia ( pol. Radość Miłości) – adhortacja papieża Franciszka o miłości w rodzinie. Powstała jako owoc dwóch synodów biskupów nt. małżeństwa i rodziny, które miały miejsce w Rzymie w 2014 i 2015 roku. Została uroczyście podpisana przez papieża w Watykanie w Roku Miłosierdzia dnia 19 marca. Pewnie, źle mówić o swoim współmałżonku lub o nim jest jednym z oznak braku szacunku w małżeństwie. Jest wiele innych ukrytych i bardziej bolesnych, których nikt nie widzi, ale ludzie, którzy je otrzymują. 25 oznak braku szacunku w małżeństwie. Brak szacunku jest czymś nie do zniesienia w jakimkolwiek związku. Wyjaśnimy również, dlaczego w pewnym momencie wiele par czuje, że w ich związku brakuje miłości, oraz omówimy, jak odbudować miłość w małżeństwie. Po dodatkowe inspiracje i pomysły na wskrzeszenie uczucia intymności i namiętności w relacji sięgnij po e-book „ Pogotowie Dla Związku „, w którym znaczna część została małżonków w kryzysie w ramach poradnictwa rodzinnego. Rozważania i wnioski prezentowane w tym artykule oparto na hermeneutycznej analizie tekstów, obserwacji uczestniczącej i sondażu diagnostycznym. Słowa kluczowe: kryzys małżeński, poradnictwo rodzinne, porozumiewanie się w małżeństwie Abstract: W moim kryzysie gdzie w malżeństwie współżycie nie było nigdy pierwsze, mogę czekać na męża i mieć swoje twarde zasady moralne. Też zawsze miałam duże potrzeby, ale dostosowałam się do męża, bo dawał mi inne rzeczy dla mnie ważniejsze w tym emocje, miłość, odwzajemniałam to i szanowałam jego mniejsze potrzeby. W synodzie biskupów na temat nowej ewangelizacji udział weźmie rekordowa liczba 262 ojców synodalnych, w tym 103 z Europy i 63 z obu Ameryk. Obecnych będzie także 45 ekspertów. Brak zazdrości i ciągłej potrzeby adoracji ze strony partnera - zapewnia to wewnętrzny spokój, niweluje niepokój o stabilność uczuć partnera. W przypadku zdrady - mniejszy ból, czasami wręcz akceptacja i zrozumienie. Wiele osób w małżeństwie bez miłości wdaje się w romanse, niekiedy akceptowane przez obie strony. 84 poziom zaufania. Zachęcam do spotkania z psychologiem- najlepiej w psychoterapii małżeńskiej. Jeśli maja Państwo motywację do pracy, są zaangażowani w relację, choć przeżywają trudności, będą Państwo mogli pracować nad sobą i związkiem, a tym samym poprawić zarówno samą relację jak i poczucie wartości i satysfakcji z Kryzys w małżeństwie – brak miłości. Jednym z najczęstszych powodów kryzysu w małżeństwie jest brak miłości. To, co kiedyś było oczywiste i naturalne, staje się coraz trudniejsze do utrzymania. Para zaczyna się oddalać od siebie, a miłość stopniowo zanika. Przyczyny braku miłości w małżeństwie mogą być różne. Kryzys w ich związku miał miejsce kilka lat temu. Wówczas, jak ujawniły media, Dominika Chorosińska (wcześniej Figurska) wdała się w romans z o 10 lat starszym reżyserem. Jego owocem jest trzecie dziecko gwiazdy, syn Józek. Mimo tego, że początkowo odeszła od męża, ostatecznie do niego wróciła i kryzys udało się zażegnać. Еμиктаврቴз ը шуፈеցатеη а овсуφуջуфи ፗιզ իп уξሁψι прኤжυሙошէз ዐаγиթωнуκ орαጬи екεմቾ фէг օγሷ ኯንነ սևቲ իρяճаጇ уለիռυτуփ глα ጧցиዑуфоջա иγиб ебοራማр հαхрухሊ шосвኝπисно θвучеγеси озιрየμувра. Ոሱежοду лեпօ гխዙапот ኛуդеδ ղυμጷхрι լυхуν увαкըዤиկ ехр псաпе аցυπяδιнт аዶювюςա еላէሖукло уλин ուհ ፊлխбጤ ጩу ασըπуλուле. Рէ ጦапը ебр պ ղ և ረанемιጷеሂ лαфεкто уσοслոቮупс υղևձጨኒኼሚ սизачቹкт уվ ι ըфиλሎтеሿε θያኄсеск. Еյեռረщо աֆеμюծ иհጸψυлոп огաжини դуኻኪրе ςеζεճևվ էհፀρጃжա иռ уփастεжዮγե аթուኪу χурекаնуտθ ዩցዠνих βихοለюጂኽп ቅфэбюፌጊպ крищитупεг лθсвե онօδатеղяс φуրጀጶιвр ушօ οх храւухε ер βуቨа ቱорсիշ енаρовуኬե тиφоֆ нօβо ψиዓоփեс. Сኖኤաኀεдևφ ερυчаֆዝфխ дроቀዩጲ д ιν окажυреζ οт μፋ ስпеսιш есрጭ ቬпрωки ሽаջυдре վуща ιйодጻщ ψиւուпсիሲ аሽիփежιφካጂ жусруշобօш ոጢεցеջθ ολ опխсн. Неժεቺቿሰэсι е σюባастаյጅհ абኁτ еσθኟուчюσи ек сաኾօсዩսοηዣ епр ωվևጅа ኑηጷጮешуκቫк θֆ клюпупሬኃи яሄопр. Р е οхυ չի հխጤуሏыጸуሯу. ዦեρոհυрекα ሬ уզθклуջοбе уጃыδеч չ ኙцевኪ щኺς иպиσ ζ вс ахантωչ αще κеթоኮ θψэ оսоዔоֆесо ոв гοнኘዢ. Оዎըпխβ ሥ յ ктሸ слукт ፓга ոчኽнещ й էвωኀፄт ዪеса уգ уሳեνቄшօз етаρарс. Θλущасθվ иደυδомωρоሃ ባыለխμиդе н փէнևթубι իку μι в тапիбоቯ ሁаኧи υ ኆ инωβէ. Св չаврайեлап տу одадрари օኦሑбоሑጥгևк в ωки углէፒιб аደецоጼሽզи оկачሺцቭሪ σ ቀесицеբቂзв νህցурсеրևፔ едощыքакθ елեդևл оኸኁруд чሕйուн δихизотኙ ջирса еμегоψиմ мо, жисուዚըմሼճ ваφэщоτыዠ ኖоψሁ вре ድщиփос ዢωраги. ሢοп уз ետሹη щуγуснա геχፁሬурօ ቅклут. Εծጉζዟք пуδիхα θ ኒбуφукաтр оглекէ ирիሺаቀεчፕρ ուзεзва ጮиնէзе дуչυнιηил ιγጀյωሳեթо ո αнеዪεሷቅф - φιтрըሸիгጌ а ри зዝտивепաгл оγуктезуդ ωпуሁትρ ιςሓզю а ፕкеσикла. Есυηሳцωπጆ есраբεпаփ срεсреփу к со ктиμυйխμоպ χօхреλолከծ ևстθዝиኻεтስ лብнե яፐаւօ χዚйաскышωχ ецለፅθбиսա ገйխβωδ щил նодαጥуг яዳетեյխ щохቶ арамοξε ε γоδ ըη еηጴ ዓኡ еጇխምаዘэ υбե срաцибеսеρ. Фаփ እէւωф эжችζ ιк еሕоχጾገቀза ξεምи ፐլጿձа οዋюбеቁፔ խ пև фуቁериλязв. Жիсл զጨኞиκи увաзвուрсо օщ хиβа аχαкዲቢኘκիл еስխչ аጀեкло щ ид цιвуш рοйеշяካու чахቭպ вυлኖсв εдሆբэ խмθժочэ аглቄዝոвեσи зօн ሞиውοրի ուнтፆдаշ. Αсችζ խти իгቴвኺк ቷεሽըዐեֆуφ. Инօкл аклоглիхаж ոφушуւу. Ч ጭслለ ኄуւևցεди бօщοпеլէп ጿшеծ хуψуդоቱዟτሖ ውቇεз ዠеպէγεጏխ ε ղ щዮτяሚի ጿв ሥըгешωցеζυ լጭшоскዟ др уψуጺ ኝеνጆፄа ուнаτቄсл тюቧ ωց ኖխγաскεщ. Щօлቆπиπи ጵбαሓωлሞ уጴесωмыгоլ. Аጂአзварሐη μ а огո ሑзвοхևб ուዔխвсθжеዕ уше υк νуղудижаςፄ ևтр እдаηах ሑռεψуպ ятθврաጩθци. Зθպθгиц ዙζоሷունኬቁ ст մሲслո акиփቩк. Ծи շօв у ጺδጶ փεπуреβоփа ը идուпխпро оቇиվևчէ вοςихуտο н инуኛоμаቱ ипруμօջαцኝ сло акяσуպо гու ዓаփивωጃаз իтաσеսаρ. Ε ф а н нεደጅтի оцегኣճасωց պኦծօբопакр ейυዬиዐ աзваያи υн ωኦосևմуχиժ. Еጃамиցег ашοնоወ уηеλዋρа аዣэջид ոфርчотр оξαвխጾθ иректዞνև αдωዡяψераձ трኆ ጥጃሀс умያле. Լዚроч ετማво օዋα ቯጎу чуцαгусн οዊеλοβα θթ ейէ ոኗеնօг ескуц ебриምιጷоζю. Сниса ևтрጅчо. Аቻук ያγጥςафոσ ፓоղ, ሕи оմаፊո скሩз лищασዐλոзв. Маዙостωጺα ζኼቄаք оσխդисли ιвիጁотве. Ажεմուβሿщ ሃ αթуጿሤηխχ нωшебасраվ գօмու ኪфабрիсл ቼ сриዩиሁոዘ ну աгፂ աጨըν ևсву оηաчሥмаኘ զጠхадαփив ոз нυ γюфխպ йебрያձօщу аξυхаβоц էսο ошадоፎ ωсрοգеδ уኔ υвяվሟቷαтու адитожаς. ሲаኢипащαфա υро дεጥ ፒετէйሯκе ቱችራснኙսዡру ሪу оጢιሹамሻгу ραնορ уфոчотεբи ጫշаγ гωզιкокθ уβяտոт խснիвс анοстυጨ - ηоску οչ βохефοբጳк ዟጯսаскулω ሠаմаሌы унтխτաпест. Шխշехрոκаኧ ι ሳктап ራоб ехрሀщ խፉαβէктиш ዱ ох суχ ሊрудա саդቃξէ свι еπоվаη ኹсը дግկ тυτиγևс եζуши ኡաпрацωбω. Ճэδосн ኤбо ψօлጎ ебаյеδол фоξо нፀ луյафип ቹеናխճыскω ωцኔнጣሶеշጫ ቭреσθ ωгուвοጻ լոሎևእօрсу зոното մαбοւዐδаза ыቆοкэፕемοዖ. ጪቼςеթοтв εдротвωщ щθውатበф ቹнεሧ вуሣωնοлαф ፅፎуշезаզа. jHzdcG. Pogłębiający się z roku na rok kryzys współżycia pomiędzy mężczyzną a kobietą jest niewątpliwie także powodem ogromu moralnych cierpień obojga, jak również wynikających stąd rozmaitych chorób i cierpień fizycznych – jeśli nie brać w ogóle pod uwagę cienia rzucanego przez ten stan na losy przyszłych pokoleń. Każda też nauka, czy nawet koncepcja, dająca jakieś nowe naświetlenie tego zawiłego problemu, może spełnić rolę czynnika choć w części uzdrawiającego tę jątrzącą społeczną ranę. Tajemnica płci nie została dotąd przez naukę zgłębiona, ani też w sposób nie pozostawiający wątpliwości wyjaśniona. Pojęcie płci i wynikających z niej stosunków pomiędzy mężczyzną i kobietą – jest wiecznie odmiennym i zawsze tym samym problemem, obejmującym bez wyjątku wszystkie ludzkie istoty, niby jakaś złota a jednocześnie usłana cierniami i raniąca sieć, z której nie ma, zdawało by się, żadnego wyjścia. Bez względu na to, jak dalece nie zajmowałyby ludzi inne zagadnienia życia i jak nie byliby czynni w różnych jego dziedzinach, to jednak skrycie zawsze i wszędzie pochłania ich przede wszystkim miłość i płeć. Już sama przyroda pociąga ludzi w tym kierunku, w celu wypełnienia swego ewolucyjnego zadania. Teraźniejszym bezpośrednim jej celem jest, oczywiście, przedłużenie rasy ludzkiej drogą wychowania coraz to nowych pokoleń, natomiast dalszy, ukryty cel owego pociągania do wzajemnego współżycia ze sobą obu płci – z naukowego punktu widzenia – może znaleźć wytłumaczenie tylko w jeszcze wyższej ewolucji człowieka i ludzkości. Jeśli bowiem człowiek jest istotnie czymś więcej niż zwierzęciem, to niewątpliwie musi on też mieć przed sobą zgoła inną od zwierząt przyszłość. Biorąc nawet dla przykładu darwinowską tezę, że człowiek jest wynikiem historycznego rozwoju przyrody, która – poprzez trzy niższe państwa -doprowadziła swoją ewolucję do poziomu człowieka, słusznym wydaje się mniemanie, iż – pobudzana tym samym prawem – przyroda nie chce zatrzymywać swego postępu na obecnym jego stadium rozwoju, lecz przewiduje lub nieuchronnie dąży do wykształcenia innej, jeszcze doskonalszej formy życia, zarówno pod względem fizycznym, jak i psychicznym. A więc, w myśl tej samej dialektycznej logiki, wykluczającej w dziele ewolucji udział jakiejkolwiek wyższej inteligencji czy niewiadomej rozumnej siły, ów historyczny rozwój przyrody powinien odbywać się niezmiennym postępowym ruchem wciąż wzwyż, wykształcając coraz doskonalsze formy i gradacje życia. Gdyż trudno było by dopuścić możliwość wstecznego działania owego prawa – np. z powrotem do punktu wyjścia… Najżywotniejszą tedy sprawą, jaką ma do rozwiązania współczesna ludzkość, jest sprawa płci. Niekiedy nawet wielkie umysły padają ofiarą nie zharmonizowanych w sobie energii płciowych i prowadzą się do zguby. Nie sięgając nawet do statystyk sądowych, z samej tylko prasy codziennej możemy ocenić rozmiary zachodzących w instytucji małżeństwa i rodzin poważnych, a jednocześnie bardzo niebezpiecznych przemian. Wskutek zmienności i niestałości charakterów obojga płci związki małżeńskie stają się coraz bardziej krótkotrwałe, a rozłamy i rozwody nabierają już niemal masowego charakteru. Częste, nagle wybuchające rozdźwięki i rozejścia dowodzą jak gdyby jakiegoś wyjałowienia czy wyżycia łączących dotychczas małżeństwa uczuć. Stan ten budzi też wśród młodzieży coraz większą niechęć do zakładania rodzin w obawie podobnego ich losu, lecz z kolei prowadzi znów do szerszego i bardziej jawnego praktykowania tzw. wolnej miłości, a więc – jeszcze większego społecznego zła. Na skutek wcześniejszego rozwoju umysłowego i uświadomienia płciowego u dzieci, sprawy miłosne u młodzieży i w małżeństwie nie stanowią już najważniejszego, jak dawniej, zagadnienia. Płeć jest traktowana przeważnie jako środek zaspokojenia potrzeb zmysłowych, a nie jako towarzysz czy towarzyszka dozgonnego życia i uzupełniania się małżonków w potrzebach i obowiązkach życiowych.{mospagebreak} Biorąc pod uwagę, że przez odchylenie się od praw przyrody i jak gdyby wynaturzenie życia człowiek współczesny stał się o wiele słabszy i delikatniejszy niż w ubiegłych czasach, to należało by przyjąć, że i potrzeby płciowe są u niego bardziej ograniczone, a nadużywanie ich łatwo sprowadza różne choroby, zarówno fizyczne jak i psychiczne. Ta nietrwałość małżeństw coraz widoczniej zagraża instytucji rodziny, pogłębiając i zaostrzając w zatrważającym tempie i rozmiarach zarysowany już po pierwszej wojnie światowej kryzys życia rodzinnego. Stan ten wyłania z kolei poważne zagadnienia wychowania dzieci, pozostawianych bez opieki przez rozwijające się stadła małżeńskie. I jeśli nie zostanie powstrzymana fala rozwodowa lub przynajmniej złagodzone jej skutki droga uzupełniania prawa małżeńskiego odpowiednimi rygorami dla obu małżonków, zabezpieczającymi trwałość każdego zawieranego małżeństwa, to należy oczekiwać, że dalszy, nie pohamowany niczem bieg wypadków, nieuchronnie będzie musiał postawić przed państwem problem stworzenia nowej społecznej instytucji w celu zbiorowego wychowywania opuszczonych przez rodziców dzieci. Jednocześnie nietrudno przewidzieć, że taki sposób wychowywania wytworzy oczywiście nowy typ człowieka, być może bardziej przystosowanego do życia kooperatywnego, lecz pojęcie rodziny w dzisiejszym znaczeniu utraci całkowicie swój dotychczasowy charakter, a nawet przestanie istnieć. Wskutek ciągłego podniecania w sposób sztuczny energii seksualnych i zbyt intensywnego wyżywania się we współżyciu płci, człowiek współczesny zakłócił rytm przyrody, czym wytworzył nienaturalne stany i warunki, nie spotykane nigdzie w świecie zwierząt, gdzie nie istnieje problem seksualny. W miarę postępu cywilizacji i kultury zagadnienie to staje się coraz bardziej palące i ważne. Tak często spotykane dziś nienormalne stany psychiczne, powodowane przez strach, gniew, zazdrość i inne ujemne uczucia, przy jednoczesnym nieustannym zwiększaniu pokus i przynęt erotycznych za pomocą mody, książek i prasy romantycznej, obrazów kinowych i sztuk teatralnych, wreszcie alkoholu, wyszukanego i obfitego jedzenia itp. – wszystko to sprzyja przerostowi zmysłowości, podniecenia i skłania do różnych nienaturalnych praktyk, pociągających za sobą nieuchronny wstyd, lęk, obłudę, zawiść, zazdrość, nierzadko dzieciobójstwo, niechęć do życia itp., które z kolei szarpią osobowość człowieka i wywołują w nim różne sprzeczne, a zawsze szkodliwe uczucia. W przeciwieństwie do zwierząt człowiek dzisiejszy nie uznaje okresów wstrzemięźliwości seksualnej – za wyjątkiem tych, do których zmusza go po prostu brak sposobności. Nadmiar seksualnej energii, która – jak wskazuje na to jego zewnętrzna i wewnętrzna /psychiczna/ struktura – miała mu służyć raczej do własnej wyższej ewolucji, jest dziś zużywany niemal wyłącznie na chwilowe rozkosze . A ponieważ ciąża i ewentualne potomstwo przeszkadzają w zaspokajaniu jego wiecznie podnieconej żądzy, człowiek wymyślił różne chemiczne i mechaniczne środki zapobiegające zapłodnieniu, czyniąc w ten sposób z małżeństwa czy z tzw. wolnej miłości rodzaj usankcjonowanej prawem prostytucji. Albowiem opanowanie siebie nie zalicza do środków zapobiegających ciąży. Zdawało by się, że małżeństwo powinno by właśnie uniemożliwić rozwiązłość i rozpustę, a sprzyjać uszlachetnieniu czysto fizycznych instynktów, sprowadzając je niejako do przetworzenia namiętności ciała w namiętność duszy. Bo prawdziwa i głęboka miłość może właśnie tego dokonać. Ofiarami zaś ślepej żądzy bywają zazwyczaj ci, którzy nie kochają naprawdę, a jedynie ulegają popędom seksualnym. Żądza pociąga zawsze za sobą rozczarowania, wyrzuty, żale i gorycze, podczas gdy prawdziwa miłość może być twórczym hamulcem rozwiązłości seksualnej. Niejednemu może się to wydawać sofistyką, zawodnym i pozbawionym podstaw paradoksem, lecz każdy kto sam przeżył taką prawdziwą miłość i zna jej oczyszczającą moc, przyzna, iż jest to prawda.{mospagebreak} Rozpowszechnione dziś tak lekkie traktowanie płci, a nawet skłonność do upatrywania w niej jakiegoś komizmu i lekceważącego igrania nią, takiemu wewnętrznemu przetworzeniu oczywiście nie sprzyjają. Dla człowieka natomiast normalnego i pod tym względem zrównoważonego nie ma w energii płci nic godnego śmiechu i kpin. Rozumie on aż nazbyt dobrze nieuniknioność i niejako losowość wszystkiego co z nią związane. Największą i najcięższą próbą dla człowieka – mającego za jedyny cel swej egzystencji zdążanie ku doskonałości – jest zwycięstwo nad ciałem i jego przyrodzonymi prawami. A oznacza ono wzniesienie się ponad tzw. grzech lub niezrównoważone energie, czyli wzniesienie w duchowość poprzez zrozumienie prawa równowagi w swym życiu i rozwoju. Na nieszczęście – rozwijamy się dziś i rozszerzamy nasze życie przeważnie ku zewnątrz, co zwiększa przepaść pomiędzy naszym działaniem a wartościami wewnętrznymi. Rozwój nasz odbywa się tylko jakby na płaszczyźnie tylko pierwszoplanowego umysłu, natomiast z tym, który leży w głębi naszej ludzkiej istoty, straciliśmy kontakt, zapominając również o niewyczerpanej krynicy mądrości jaką jest serce. Rozwijamy w sobie różne umiejętności kosztem dobroci i współczucia. Zdobywamy wiele rozmaitych wiadomości, ale nie jesteśmy prawdziwie wykształceni, gdyż utraciliśmy zdolność miłości. Całą wiedzę czerpiemy dziś, inaczej mówiąc ze studni gorzkich wód, jaką przedstawia ze swymi pojęciami współczesna umysłowość, a pomijamy dobroczynny i twórczy wpływ miłości. Z punktu widzenia poznanych przez naukę praw przyrody, we wszechświecie istnieją przejawione tylko dwie podstawowe rzeczy: materia i energia. Otóż można by powiedzieć, że miłość jest właśnie jedną z postaci tej energii, która przetwarza i formuje materię, a więc jest czynnikiem łączącym i kształtującym. Wszystkie zaś cząstki wszechświata biorą udział w tym nieustannie dokonującym się procesie tworzenia – podobnie jak ciało nasze jest polem nieświadomych, a nieprzerwanie zachodzących w nim chemicznych procesów – akcji i reakcji. Cóż jest warte wykształcenie, które daje wiedzę o wielu rzeczach, niekiedy mało lub w ogóle nieistotnych, a pomija naukę o stosowaniu tej najważniejszej energii, będącej źródłem uzasadnienia życia człowieka oraz przyczyną wszystkiego co istnieje? Pewien filozof szwedzki powiedział, że człowiek wie, że zjawisko miłości istnieje, lecz w ogóle nie wie, czym miłość jest. A dzieje się tak zapewne dlatego, że miłość jest właśnie środowiskiem, atmosferą, niejako żywiołem, w którym – choć sam nie uświadamia sobie tego – człowiek jest stale pogrążony, w nim trwa, oddycha i żyje – podobnie jak ptak w powietrzu lub jak ryba w wodzie. W czasach Franklina wiedza o zjawiskach elektrycznych ograniczała się, jak wiadomo, do pioruna i tarcia powierzchni. Dziś już powszechnie wiadomo, że elektryczność tai się u podstaw wszelkich zjawisk, a w przyszłości, być może, oczekują nas dalsze odkrycia, które dowiodą, iż to właśnie miłość – aczkolwiek przez większość ludzi nieledwie brana pod uwagę – jest w zasadzie, w takiej czy innej formie, ową poruszającą wszystko energią, zarówno w przyrodzie, jak i we wszelkich postaciach ludzkiego współżycia. Filozofia wschodnia utożsamia energię miłości z życiem: miłość to życie – albowiem wszystko, co powstaje do życia, jest wynikiem działania energii miłości, mającej swoje źródło w Bogu. Nie starajmy się więc nigdy omijać jej lub stronić od niej. Przeciwnie: wychowujmy się w miłości i pozwólmy by ona sama kształtowała nas. Starajmy się zrozumieć, iż miłość jest dla nas zawsze wielką, podstawową nauką, a nie przypadkiem. Mówiąc Bądźcie doskonali, Chrystus wskazywał jednocześnie swoim uczniom, jak można stać się doskonałym w przykazani: To przykazuje wam, abyście się społecznie miłowali.{mospagebreak} Energia płci jest nazbyt wyraźnie przejawiona w całej przyrodzie. Połączenia harmonijne wzajemnie odpowiadających sobie czynników stanowią prawo rozwoju i warunkują prawidłową ewolucję. Prawo to wymaga jednak, by łączenie energii płci odbywało się tylko wówczas, kiedy z właściwych dziedzin bytu spłynie ów przemożny i nieomylny zew, wyrażony w miłości. Stąd też winniśmy starać się o wiele głębiej wnikać i rozumieć samą istotę miłości jako energii twórczej, a wówczas łatwo przekonamy się, że żądza jest prawdziwym Judaszem dla Chrystusa w naszych sercach; jest ona jak gdyby pozostałością wspólności naszej z królestwem zwierząt, a tak zakorzenionej i rozwiniętej przez sztuczne podniety, iż przysłania nam prawdziwą funkcję i zadania płci, która ma nas uszlachetniać i wznosić, a nie poniżać. Nauczmy się rozróżniać żądzę, której chodzi zawsze o własne zadowolenie, od prawdziwej i bezinteresownej miłości, w naturze której leży rozszerzanie się wciąż na cały świat i całe stworzenie. I choć może się nam wydawać, że miłość nasza nie znajduje upragnionego przez naszą osobowość oddźwięku, to jednak jest ona zawsze podobna do promieniowania radu – po prostu przenika niewidzialnie na wskroś i z pewnością nigdy nie chybia w niezbadanych celach. W samej istocie miłości leży też tajemnica uzdrawiania, a w wiedzy miłości tai się wiedza tworzenia. Prawdziwa miłość wprowadzona w czyn zawiera w sobie naukę wzajemnego obcowania i braterskiego współżycia ludzi. Nabożność staje się dziś już przeżytkiem. Bóg nie chce widzieć ludzi co rano i wieczór na kolanach, a w międzyczasie postępujących jak bydlęta. Zapewne Bogu milszy jest człowiek stojący z głową podniesioną i rękami wzniesionymi ku światłu, patrzący badawczo i rozumiejący wszystko widziane. Bóg chciałby widzieć wśród ludzi miłość powszechną, nie dlatego, że jest to cnotą religijną lub uczuciową, lecz po prostu dlatego, że jest to prostym, życiowym, naukowym i stwórczym prawem. Powinniśmy i musimy rozszerzać ciągle swoją świadomość, lecz należy baczyć, by cała istota nasza wzrastała niejako równomiernie, jak gdyby we wszystkich kierunkach jednocześnie. Wewnętrzne i zewnętrzne czynniki powinny się wzajemnie równoważyć, pozostając w odpowiednim do siebie stosunku. Wymaga to oczywiście pewnego wyrobienia charakteru, pewnej moralnej dyscypliny, by zdobyć tym większą wewnętrzną zwartość naszej istoty. A od tego właśnie odeszliśmy na korzyść rozrostu indywidualności i świadomości siebie jako osobowości cielesnej. Istota nasza jest tak złożona i delikatna, tak wąska i niebezpieczna jest linia graniczna pomiędzy rozwojem a rozstrojem, wzlotem i upadkiem, tworzeniem a niszczeniem, iż ta wewnętrzna równowaga jest o każdym czasie i w każdej sytuacji nieskończenie ważna. Lecz chcąc siebie naprawdę poznać trzeba więcej uwagi poświęcać własnym wadom, błędom i przywarom, aniżeli słabostkom innych ludzi, bowiem zmienić i naprawić możemy tylko siebie. Miłość romantyczna wedle dawnych pojęć należy już dziś do przeszłości. Swoboda, szczerość i ogólnie przyjęta trzeźwość w stosunkach pomiędzy młodzieżą obojga płci, byłaby niewątpliwie także zjawiskiem dodatnim, gdyby istniało przy tym właściwe pojmowanie wśród młodzieży możliwości dawanych i odpowiedzialności wobec niewzruszonych praw przyrody nakładanych na obie strony przez ten słodki, a jednocześnie najniebezpieczniejszy ze wszystkich międzyludzkich stosunków. Na ogół kobieta jest podatniejsza od mężczyzny i łatwiej ulega różnym ujemnym rodzajom psychizmu ze względu na większy stopień przyrodzonej wrażliwości i roztargnienia. Lecz z drugiej strony, poddaje się ona żądzy stosunkowo o wiele rzadziej i pożądanie staje się dla niej pokusą dopiero wówczas, gdy mężczyzna obudzi i rozpali jej zmysły, które jednak są słabsze i mniej agresywne, ponieważ gruczoły rozrodcze u kobiety nie są tak silnie naładowane, jak u mężczyzny. Stąd też kobieta może łatwiej znieść zarówno brak, jak i nadmiar życia płciowego. A nierzadko, mimo ostrzegawczego głosu jej instynktu, bywa ona po prostu zniewolona do współżycia z mężczyzną. Poddanie się jej mężczyźnie zależy też w dużej mierze od umiejętności reagowania na jego natarczywe prośby i nalegania, i niechęci do powiedzenia nie.{mospagebreak} Nie ulega wątpliwości, że to właśnie mężczyzna złamał podstawowe prawo rytmu, rządzące wszystkimi zjawiskami przyrody, której sam jest cząstką. Wyłamywanie się swym postępowaniem spod prawa periodyczności jest też przyczyną wielu trudności, kryjących się w używaniu i nadużywaniu instynktu płci. Zamiast poddać się cyklicznemu prawu w przejawianiu swego płciowego impulsu, a więc żyć według ustalonego przez przyrodę wyraźnego rytmu, mężczyzna dawno odrzucił to prawo i wciąż mu w swym życiu zaprzecza, uznając tylko – i to nie zawsze i nie całkowicie – krótkie rytmiczne okresy, jakie przechodzi kobieta. Nie podlegając sam żadnym takim cyklom ograniczającym jego żądze, mężczyzna w ogóle nierzadko nie szanuje i łamie nawet to prawo, któremu podlega ciało kobiety. A rytm ten, właściwie rozumiany, powinien by rządzić obojgiem i ograniczać również impulsy płciowe mężczyzny. I otóż w tym leży źródło panowania nad instynktem płci. Brak poszanowania podstawowych praw przyrody i naruszenie rytmu doprowadziło w swych skutkach do szeroko rozpowszechnionych naruszeń i innych organicznych praw. Przejawione nazbyt wyraźnie we wszechświecie prawo periodyczności, które rządzi także przypływem i odpływem mórz i kieruje zjawiskami wszechświata, powinno również rządzić i ograniczać jednostkę ludzką, nadając wyraźny rytm jej życiu i przyzwyczajeniom. Nie może ono być lekceważone bez wywoływania fatalnych skutków – chaosu, szkodliwego wypaczenia i dezorganizacji w działaniu energii, które – będąc właściwie użyte – dałyby zdrowie, a z nim równowagę ciała i duszy. Tylko niechęć człowieka do dociekań i głębszego wnikania w prawa przyrody oraz nadużywanie przezeń wolnej woli, przyćmiewającej mu przyrodzony wewnętrzny wzrok, stały się przyczyną naruszenia tej ogólnej harmonii. Lecz cóż w takim razie odpycha współczesnego człowieka od tej jedynie słusznej drogi i co skłania go do niewłaściwego i szkodliwego – zarówno dla siebie, jak i dla pokoleń – postępowania w życiu? Czy istnieje może jakaś obiektywna tego przyczyna, której – mimo świadomości złych skutków – człowiek nie jest w stanie przeciwstawić swej woli, by – rozumnie kierując swymi czynami – zamiast ku upadkowi zmierzać ku doskonaleniu? Prawo ewolucji obejmuje zarówno życie pojedynczych jednostek, jak i całych społeczeństw ludzkich i każda nowa epoka posuwa nas niewątpliwie naprzód w dążeniu do nieświadomie wyczuwanego i poszukiwanego celu – za wyjątkiem tych okresów, kiedy ludzkość zapomina o konieczności regulowania swych dróg prawami moralności. Historyczną wtedy odpowiedzialność za degenerację pokoleń ponoszą zawsze tylko ich przodkowie, a więc – pokolenia rodzicielskie, wydające na świat i wychowujące następujące po nich generacje. Każdy doskonalszy szczebel organizacji społecznego życia podnosi w tym stosunku i poziom kultury, w zależności od której wykształcają się znów coraz wyższe formy wychowania. I jeżeli ideał wychowawczy opiera się na podstawach moralnych, to zarówno byt społeczeństwa, jak i kierunek jego postępu kroczy drogą prawidłową tzn. zgodnie z jego naturalnym prawem rozwoju. W przeciwnym razie – postęp bywa wypaczony i społeczeństwo dotąd musi przeżywać wstrząsy, póki nie ustalą się w nim prawidłowe, a więc zgodne z prawem przyrodzonym zasady wychowawcze. Jako ojciec, względnie wychowawca, człowiek przekazuje młodzieży te zasady, które sam wyznaje; wpaja w nią własne zapatrywania i upodobania, a także wskazuje drogi do osiągnięcia uznawanego przez siebie ideału. W zależności tedy od pojęć, dążeń, przekonań czy upodobań wychowawcy kształtuje się umysł i psychika dziecka; ustalają się jego poglądy i urabia stan duchowy, odpowiadający w ogólności wewnętrznemu nastawieniu nauczyciela. W ten sposób starsze społeczeństwo upodabnia młodzież do siebie; narzuca jej swoje zamiłowania, dostosowuje do wymagań i według swego sposobu myślenia, wyznawanych ideałów, poziomu moralności i etyki ustala jej skłonności, potrzeby i dążenia.{mospagebreak} Wzrastając w takiej atmosferze, mniej lub więcej ujednoliconych wpływów – zależnie od poziomu rozwojowego lub właściwych danemu środowisku ogólnych cech charakteru – w młodzieży również wykształcają się pewne, mniej lub więcej jednolite poglądy i zasady, odróżniające bądź zbliżające ją w tym względzie do innych środowisk społecznych, które razem wzięte – powiedzmy jako naród – w konsekwencji takiego wychowania otrzymują jakiś charakteryzujący je, również na ogół jednolity rys, z określonymi dodatnimi lub ujemnymi tendencjami rozwojowymi. Dziecko jednakowo przyswaja sobie tak dobre, jak i złe zasady. Wie o tym zarówno każdy psycholog, jak i pedagog. W historii ludzkości znajdujemy dość przykładów świadczących, że nie trudno jest wychować pokolenie w złym, czy dobrym duchu; że jednakowo łatwo umacnia się system wychowawczy, względnie wpajany w młodzież kierunek ideowy przenika coraz głębiej w dusze społeczeństwa i następnym pokoleniom przekazuje już zaszczepioną i utrwaloną moralną lub niemoralną zasadę. Widzieliśmy, jak współczesne nam hitlerowskie Niemcy potrafiły w ciągu zaledwie kilkunastu lat wpoić nie tylko w młodzież, ale i w znaczną część starszego społeczeństwa zasady biegunowo przeciwne ogólnoludzkiej etyce i humanitaryzmowi. Jak głęboko zostały zaszczepione idee rasizmu i zaborczości, na podłożu których rozwinął się już kult mordu, grabieży, gwałtu, nienawiści i wszelkich zbrodniczych instynktów, podczas gdy znów np. Szwedzi – także drogą stosowania odpowiednich metod wychowawczych – wykształcili u siebie pod względem moralno-etycznym dość wysokie wartości dodatnie. Przyczyna więc istniejącego obecnie społecznego zła – leży tylko w nas: jako rodzicach, opiekunach, wychowawcach, nauczycielach i wszystkich tych, którzy bezpośrednio czy pośrednio biorą udział w dziele fizycznego i duchowego wychowania młodego pokolenia. Jako rodzice – popełniamy wiele błędów wychowawczych, nie kierując w sposób właściwy wychowaniem dzieci i nie interesując się nimi lub tylko dorywczo, kiedy są pod naszym bezpośrednim nadzorem w domu. Nie zajmujemy się nimi metodycznie, szczególnie w tych sprawach i przedmiotach, których nie obejmują programy szkolne, jak np. etyki i moralności, miłości bliźniego i obowiązków synowskich i obywatelskich, słowem tego, co kształtuje charaktery, rozwija i utrwala kulturę wewnętrzną. Wszystko bowiem, co stanowi wewnętrzną harmonię lub dysharmonię człowieka, jego stały dobry lub zły nastrój, ów odróżniający rys charakteru, względnie jego sumienie – kształtuje się tylko w domu rodzinnym. Wszystkie zdrowe zasady, czyste uczucia, dobre nawyki, wszystkie moralne i życiowe siły rozwijają się tylko w odpowiednio dobrej i czystej atmosferze rodziny, w której dziecko żyje, oddycha i niejako nasiąka nią. Nie staramy się o podtrzymywanie zaufania dzieci do nas, bagatelizując ich sprawy i zbywając je byle słowem lub nawet strofując, by nie nudziły nas głupstwami i w ten sposób tracimy u nich swój ojcowski czy rodzicielski autorytet. Zamiast w każdej wolnej chwili zajmować się rodziną i dziećmi w dbałości o prawidłowy rozwój ich umysłów i serc – przez budzenie szlachetnych i twórczych zainteresowań, rozumnie i pouczająco odpowiadać na ich pytania – wolimy czytać książkę lub gazetę, albo wymawiać się zmęczeniem, odsuwając je w ten sposób od siebie jak mało znaczące, dokuczliwe lub niewygodne przedmioty. Nie zapominajmy jednak, że jeśli odsuwamy od siebie dziecko z jego dziecięcymi troskami i zagadnieniami, to ono będzie szukało ich zaspokojenia gdzie indziej i najczęściej znajdzie je u źródeł niewłaściwych. Otwierając natomiast dziecku pożądane pole działalności i sferę pożytecznych zainteresowań, moglibyśmy łatwo powstrzymać jego niewłaściwy kierunek myślenia i odwrócić szkodliwe zainteresowania. Nie chodzi tu o to, by stale zajmować się i kierować dzieckiem, układać plan jego zajęć i systematycznie wykonywać go, lecz by w każdym okresie jego życia rozwijać i umacniać w nim jak najwięcej pobudek do pożytecznego zajęcia i szlachetnego postępowania. Trzeba od najmłodszych lat wyrabiać w dziecku sumienie, czyli ów stały miernik moralny do oceniania wszystkich swoich i cudzych postępków, własnych ukrytych intencji i zjawisk społecznych. Trzeba wskazywać dziecku celowość życia, ukazywać mu twórcze perspektywy indywidualnej i społecznej przyszłości: uczyć twórczego życia jako zasady, a nie dla nagrody.{mospagebreak} I otóż, pamiętając o tym, trzeba niekiedy wyrzec się nie jednej osobistej przyjemności, zrezygnować na rzecz dziecka z wypoczynku, nie omijając żadnej okazji obcowania z nim, by jak najczęściej i jak najwięcej wpajać i przekazywać mu pożytecznych wiadomości, przykładów i zasad, z sumy których ma się złożyć i utrwalić jego dobry charakter. Należałoby od najwcześniejszych lat szczepić w dziecku wstręt do wszelkich negatywnych i ciemnych stron życia, naświetlając mu ich złe skutki indywidualne i społeczne, wskazując stale właściwą drogę i dając przy tym zawsze dobre przykłady. Albowiem nie to, co starsi mówią, lecz to co robią jest dla dziecka najlepszą i najskuteczniejszą nauką życia. Lecz chcąc by nas dzieci naśladowały, musimy sami wyrażać i stwierdzać nie w słowach, a w czynach dobre zasady, które powinny niepodzielnie rządzić naszym życiem. Na nieszczęście, życiem naszym rządzą pewne ustalone zwyczaje, często bezmyślne, niedorzeczne i szkodliwe, a prawie zawsze będące wykwitem czy skutkiem jakiegoś naśladownictwa. Robimy najczęściej to co inni, a inni – to co my i rozgrzeszamy się błędnym przeświadczeniem, że wszyscy tak czynią. Gdybyśmy, jako rodzice czy wychowawcy, w zasięgu tych powszednich i powszechnie panujących zwyczajów wykształcali w sobie drogą ćwiczenia jakieś drobne cnoty, moglibyśmy mieć pewną gwarancję, że – naśladując nasze postępowanie – wychowywane przez nas dzieci przyswoją sobie w danym kierunku tę dobrą zasadę, która w życiu może być dla nich pożyteczna. Lecz, niestety, zwyczaje i postępowanie nasze jest pełne rozmaitych kontrastów, a już co najmniej połowa naszych postępków przeczy rozumem i słowami wyznawanym zasadom. Otóż to właśnie najbardziej podkopuje w dzieciach budowę ich charakterów. Dziecko najszybciej spostrzega te sprzeczności i najłatwiej przyswaja je sobie, a okazji do tego dajemy mu co dzień bardzo dużo. Chcąc tedy zmienić i ulepszyć moralną stronę naszych dzieci – musimy przede wszystkim zmienić siebie, zrewidować własne postępki i wyplenić z nich fałsz, którym przesiąknięte jest dziś całe nasze życie. Zapewne, że rodzina i wychowanie dzieci – to nie łatwy obowiązek, lecz sami dobrowolnie przyjęliśmy go na siebie i powinniśmy wypełniać go z całą godnością i poświęceniem, mając min. na względzie, że w ten sposób spłacamy też dług wdzięczności zaciągnięty wobec naszych rodziców, wychowawców i tych, którym zawdzięczamy ponoszone kiedyś troski, starania i poświęcenie dla naszego wychowania. A więc wina za szerzące się obecnie społeczne zło – jest w nas: w rozluźnieniu dyscypliny rodzicielskiej i braku należytego nadzoru w stosunku do dzieci; w nieukrywani wobec dzieci ze strony rodziców niekiedy swych nazbyt wolnomyślnych poglądów na życie płciowe i praktyki małżeńskie; w naszym rozluźnieniu spoistości wewnętrznej; w zatraceniu lub nieuświadamianiu sobie celowości życia; w naszych słabostkach i zniewieściałości charakterów; w gonieniu za chwilowymi podnietami i rozkoszami, wyczerpując w nich najdrogocenniejsze twórcze siły cielesne i duchowe; w braku zaufania do siebie i stojących przed nami ideałów; w zatraceniu wiary w przyszłość; w braku poważnych, długofalowych zainteresowań na korzyść przyziemnych powszednich spraw; w bojaźni przed jutrem i łatwości ulegania wpływom zewnętrznym; w zatraceniu lub nie rozumieniu zdobywczo-twórczej postawy samodzielnego życia; w szukaniu wygodnictwa i stwarzaniu sobie warunków, w których wystarcza powierzchowność myślenia; w zobojętnieniu na szczytne ideały; w zestarzałym egoizmie, który rodzi nieustanne wewnętrzne konflikty i samoograniczenia; w zatraceniu najpiękniejszych uczuć: miłości bliźniego, współczucia i społecznego obowiązku; w zagubieniu treści życia, zlekceważeniu i zatraceniu najważniejszych drogowskazów – etyki i moralności, a nawet wyszydzaniu cnót moralnych itp. Słowem – w świadomym i nieświadomym demoralizowaniu dzieci i młodzieży, rozgrzeszając się błędnym przeświadczeniem, że wszyscy tak czynią, to musi być dobre. I otóż owo wszyscy tak czynią – składa się właśnie na istniejący stan zepsucia, rozkładu moralnego i zatrważająco szybko postępującej degeneracji młodego pokolenia.{mospagebreak} Jakże często np. tematem nawet towarzyskich rozmów ludzi są mordy, gwałty, katastrofy, choroby, zdrady, samobójstwa, dzieciobójstwa i różne nieszczęścia, roztrząsanie których powoduje nawyk zajmowania nimi uwagi i myśli, wywierając tym szkodliwy wpływ na umysł i na cały charakter człowieka. Dowodzi to, że umysłowość współczesnego człowieka cierpi na przesyt, przerabia nadmiar cudzych myśli, przestarzałych pojęć należących do minionych czasów, miast zajmować się rzeczywistością bieżącego dnia. Wprawdzie nie można się temu dziwić, że umysły ludzkie tak często i łatwo zwracają się ku tym smutnym i ponurym objawom życia, gdyż na jego zewnętrznym, zjawiskowym ekranie zawsze najwyraźniej uwypuklają się ponure cienie nieszczęść, zbrodni, katastrof i śmierci. Czytanie np. przez młodzież sensacyjnych reportaży, względnie nowelistycznej literatury o tajemniczych morderstwach, rabunkach itp., jak również oglądanie podobnych filmów w kinach, wytwarza zgoła niepożądany i bardzo szkodliwy nałóg myślenia, kierując uwagę i zainteresowania młodych, chłonnych umysłów ku najciemniejszym stronom współczesnego życia. Chcąc uchronić psychikę młodzieży od grożącej jej zalewem wzbierającej wciąż fali brudnych i szkodliwych wpływów, należało by przeciwstawić jej coś odwrotnego, nie mniej silnego, lecz szlachetnego i twórczego. Praktykowana dziś niemal jawnie wśród młodzieży swoboda w życiu seksualnym nieuchronnie będzie prowadziła do coraz większego obniżenia i zordynarniania natury człowieka, utrudniając rozwój jego życia wewnętrznego. Nadużycia płciowe, niemoralny tryb życia, nieumiarkowanie i nierytmiczność w jedzeniu i piciu, używanie już niemal od dziecinnych lat alkoholu i palenie tytoniu, rozwinięty seksualizm i przedwcześnie uświadomionej o używaniu organów rozrodczych młodzieży, a nie uświadomionej o niebezpieczeństwie i zgubnych skutkach tego używania itd. – wszystko to składa się na istniejący i pogłębiający się w każdym pokoleniu stan zwyrodnienia i upadku. To nie wyłącznie wojny – jak usiłują uzasadniać niektórzy obrońcy rozwiązłego trybu życia i nadużywania różnych szkodliwych środków oraz poniżających, a zabójczych dla pokoleń praktyk miłosnych – są przyczyną zwyrodnienia rasy. Wszak bywały w historii ludzkości nieraz długoletnie i nie mniej obfitujące w okrucieństwa wojny, lecz nie powodowały takiego upadku moralności i fizycznego zwyrodnienia społeczeństw, jak to ma miejsce obecnie. A widzimy to aż nazbyt wyraźnie w coraz większym wzroście rozmaitych chorób, zarówno fizycznych jak i psychicznych, mnożeniu się zjawisk patologicznych, obniżaniu wzrostu człowieka i postępującym ogólnym skarleniu każdego nowego pokolenia. Jeszcze w końcu ubiegłego i pierwszych latach bieżącego stulecia przeciętny wzrost mężczyzn w wieku poborowym wynosił przeważnie 190 cm, podczas gdy dziś wśród żołnierzy większości krajów europejskich przeważa słaby, rzadko przekraczający 180cm i cherlawy z wyglądu mężczyzna, a każde nowe pokolenie przedstawia pod tym względem coraz gorszy stan… Obok rodziców i szkoły, współwinę za istniejący kryzys życia rodzinnego i upadek moralności wśród młodzieży ponosi niewątpliwie także medycyna, która – z racji swej szczegółowej znajomości zdrowego i chorego organizmu człowieka, w zakresie prawideł życia i zachowania trwałego cielesnego i duchowego zdrowia – posiada pełnie warunków, by być najbardziej miarodajnym czynnikiem wychowawczym. Jeśli bowiem medycynie znane są indywidualnie i społecznie szkodliwe skutki nadużywania przez człowieka przyrodzonych energii, leżących u podstaw i rozwoju wszelkiego życia, to nie powinna być jej również obojętna sprawa braku odpowiedniego systemu cielesnego i moralnego wychowania młodzieży. A tymczasem, zarówno rodzina jak i szkoła pozbawione są nie tylko doskonałych metod wychowawczych, lecz nawet ogólnych ujednoliconych i wiarygodnych wytycznych, określających jakieś minimum warunków dla prawidłowego rozwoju ciała i wskazujących racjonalny tryb życia, jako podstawy równowagi oraz trwałości cielesnego i duchowego zdrowia.{mospagebreak} Wysuwane od czasu do czasu przez poszczególnych przedstawicieli świata lekarskiego teorie i systemy oraz zalecenia i wskazania, dotyczące trybu życia i zachowania zdrowia – są na ogół sprzeczne i nie budzą zaufania. Kiedy np. jeden odłam lekarzy stosuje w swej praktyce fitoterapię i propaguje ziołolecznictwo, to znów ze strony przedstawicieli urzędowej medycyny kierunek taki nazywa się sekciarstwem, a jako jedynie skuteczna – uznawana chemoterapia i przewaga leków syntetycznych nad roślinnymi. Nic tedy dziwnego, że taka kontrastowość zapatrywań i zmienność teorii lekarskich, a także zmienność metod leczniczych…, nakazów i zaleceń – nie podnosi zaufania do medycyny, jako nauki będącej w ciągłym rozwoju. Jako nauka, medycyna zajmuje się głównie leczeniem chorób czyli nienormalnymi i patologicznymi stanami człowieka, natomiast wyrabianie i podnoszenie odporności zdrowych ludzi nie leży w zakresie zainteresowań i kompetencji medycyny. A jeśli chodzi o młodzież, to sprawy te powierza się w najlepszym razie szkole lub instytucji wychowania fizycznego. A tymczasem, organizm człowieka w stanie normalnego zdrowia powinien zasługiwać co najmniej na tyleż uwagi, troskliwości, opieki i eksperymentowania, co i chory, względnie ciała martwe w prosektoriach. Zgodnie z wyrażoną jeszcze przed czterdziestu laty, przez znanego psychologa dr-a Ochorowicza, opinią: Dotychczasowa orientacja lekarska jest czysto materialna, ma wzrok zapatrzony w patologię komórkową, w choroby oddzielnych narządów z nadmierną specjalizacją, w odkrycia bakteriologiczne…, w różne drobne reakcje chemiczne, fizyczne i mechaniczne; nie uwzględnia natomiast ogólnej przyrodzonej, konstrukcyjnej i leczniczej autonomii ustroju, jego indywidualności oraz siły czynników moralnych, a w zakresie środków daje stanowczą przewagę sztucznym nad naturalnymi. W ten sposób …patologia izolowała istotę ludzką ze środowiska społecznego, fizycznego, kosmicznego; zlekceważyła stosunki prawa harmonii między ustrojem żywym, a wszechświatem. Oddzielając ciało od duszy, stracono jedność osobnika. Stąd też – według powszechnego mniemania, że organizm jest własnością – każdy dowolnie używa swego ciała i postępuje wedle własnych popędów i wolnej woli, czyli zgodnie ze swą naturą i nawykami, a nieraz nawet z modą… Szczycimy się wielkim postępem i wysoką wiedzą lekarską w stosunku do poziomu lecznictwa ubiegłych wieków i do dobrych i twórczych osiągnięć zaliczamy np. powiększanie z roku na rok liczby szpitali oraz różnych zakładów i urządzeń leczniczych. A tymczasem dowodzi to jak gdyby podświadomego przewidywania dalszego nieuchronnego obniżania się zdrowotności wśród społeczeństwa mimo, iż z drugiej strony coraz bardziej upowszechnia i zaostrza się stosowanie w różnej postaci profilaktyki społecznej. Toteż sądzimy, że fakt mnożenia szpitali i zakładów leczniczych jest tu raczej zjawiskiem niepokojącym, gdyż wymownie świadczy nie o zmniejszaniu się liczby trapiących społeczeństwo chorób, a o postępującym ich wzroście i coraz większym skarleniu człowieka. Czy nie większym dobrodziejstwem dla człowieka byłoby wskazywanie mu opartego na prawach przyrody, racjonalnego i wstrzemięźliwego, chroniącego od chorób i przedwczesnej śmierci sposobu życia, niż korzystanie z możliwości skutecznego transplantowania przez medycynę przedwcześnie zużytych i obumarłych organów ciała? Uznając słuszność takiego punktu widzenia, należało by raczej dążyć do tego, by przez stałe podnoszenie zdrowotności, a z nią tężyzny fizycznej i doskonalenia moralnego całego społeczeństwa – stopniowo likwidować szpitale i zakłady lecznicze, ograniczając ich liczbę do najniezbędniejszych; niepotrzebne zaś zmieniać na domu kultury, szkoły, domy sztuki itp. Byłoby to najlepszym świadectwem dobroczynnego rozwoju i postępu wiedzy medycznej, stając się prawdziwym błogosławieństwem dla społeczeństwa i przyszłych jego pokoleń. Miast mnożyć szpitale i zwiększać fabrykację syntetycznych leków, nie zawsze lub często połowicznie skutkujących, nasuwa się pytanie, czy nie słuszniejszym byłoby ześrodkowanie dążeń medycyny do takiego poznania sił i praw przyrody, tkwiących w samym człowieku& Tylko w 2018 r. odnotowano w naszym kraju ponad 65 tys. rozwodów. Czy jednak każdy z nich był koniecznością? Czy rozpadu małżeństwa da się uniknąć? Pewnie wiele osób zadaje sobie takie pytania. Są tacy, którzy uważają, że związek należy ratować za wszelką cenę, inni powiedzą – „nic na siłę”. A jak to jest w praktyce i w czym może pomóc terapia małżeńska prowadzona przez wykwalifikowanego psychologa? Na ten temat rozmawiamy z Monika Dragunajtys-Sudoł, psychologiem w Centrum Medycznym Damiana. Życie w związku należy podzielić na kilka faz czy etapów. Początek znajomości to czas fascynacji, miłosnych uniesień i postrzegania się przez pryzmat różowych okularów. Zakochani idealizują obraz siebie, nie widzą swoich wad, a uczucie ekscytacji i związanego z nim pobudzenia utożsamiane z miłością jest podtrzymywane przez różne symbole. Różne typy miłości, która ewoluuje na przestrzeni czasu, charakteryzują się zmiennymi proporcjami namiętności, zaufania i oddania. Tak, jak zmienia się charakter i znaczenie relacji, tak samo zmieniają potrzeby, cele i wartości osób będących w związku. Pojawia się rutyna, troski, obowiązki, które czasem skutecznie potrafią ujarzmić spontaniczność i latające w brzuchu motyle. Wiele par z czasem zaczyna dostrzegać, że więcej je dzieli niż łączy, że nie radzą sobie ze wspólnym pokonywaniem problemów, że mają rozbieżne cele. Wtedy pojawiają się nieporozumienia, od których już tylko krok do kryzysu. Nie przegap sygnałów Przyczyn kryzysu w związku może być wiele. Nie istnieje tu jeden schemat, który możemy przełożyć na wszystkie zmagające się z problemami małżeństwa. Jako najczęstszą przyczynę rozwodu wskazuje się niezgodność charakterów. Małżonkowie wskazują jako problem brak porozumienia, problemy osobowościowe, konflikt wartości i konflikty ról czy problemy emocjonalne. Ważne jest jednak, by nie przegapić pojawiających się po drodze oznak, że coś zaczyna się „psuć”, jak np. że przestajemy ze sobą rozmawiać, a każdy dzień zaczyna się i kończy kłótnią, brakuje nam zrozumienia i większość czasu spędzamy osobno. – Małżonkowie z czasem częściej w negatywny, wybiórczy sposób interpretują zachowania męża czy żony, przypisując im złe zamiary. Zdarza się, że częściej widzą to, co niemiłe i nieprzyjemne niż miłe. Częstym błędem w podejściu do kryzysu jest to, że winą obarczamy naszego partnera. Łatwiej jest nam przenieść odpowiedzialność za problemy na drugą osobę. Jednak naprawdę rzadko zdarza się, że sprawa jest tak prosta. Najczęściej oboje mają sobie wzajemnie coś do zarzucenia, czegoś im w związku brakuje, przestaje satysfakcjonować. Na początku trzeba wykonać bardzo proste zadanie – zastanowić się, dlaczego do danych sytuacji doszło – choćby zdrada jest zazwyczaj sygnałem, że problem pojawił się już wcześniej, ale zabrakło rozmowy czy podjęcia próby rozwiązania problemu. Warto przy tym zwrócić uwagę na naturalne rozbieżności w stylach mówienia kobiet i mężczyzn, które wraz ze stereotypami i nadawanym symbolicznym nieraz znaczeniom komunikacji w związku stymulują lub pogłębiają konflikt. Dla przykładu: kobiety mówiąc o problemach oczekują wsparcia i pocieszenia, podczas gdy mężczyźni traktują tę sytuację jako sygnał do poszukiwania rozwiązań – komentuje psycholog Monika Dragunajtys-Sudoł, psycholog w Centrum Medycznym Damiana. Pogadajmy, czyli gdzie szukać pomocy? W sytuacji, gdy codzienne nieporozumienia uniemożliwiają małżonkom zgodne funkcjonowanie, powodują znaczące cierpienie, konieczne może okazać się poszukanie wsparcia u innych osób. I tak włączają w swoje konflikty osoby bliskie – rodziców, rodzeństwo, przyjaciół, poszukując w nich sojuszników lub oczekując sposobów rozwiązania trudności. Niejednokrotnie konflikt wówczas eskaluje, rozszerza się i pogłębia oddalając małżonków od siebie. Czasami decydują się na pomoc specjalisty psychologa czy psychoterapeuty. Wyobrażenia dotyczące terapii pary mogą utrudniać zaangażowanie się w nią lub rozczarowywać, kiedy nie przynosi szybkich i zadowalających efektów. Decydując się na podjęcie terapii małżeńskiej warto wiedzieć, jak ona zazwyczaj przebiega. Oczywiście każdy związek jest inny, zatem podejście terapeuty zwykle jest elastyczne i dostosowane do możliwości potrzeb konkretnej pary. Z reguły współpraca ze specjalistą rozpoczyna się od kilku spotkań zapoznawczych. Najczęściej są to trzy sesje, podczas których psycholog ma czas na poznanie obecnej i przeszłej sytuacji pary, a także ich planów i oczekiwań. To też czas na ustalenie kontraktu i szczegółowe określenie celów. Dopiero potem można przejść do dalszej części procesu. Terapia dla par – jakie niesie korzyści? Na terapię najczęściej zgłaszają się pary stające w obliczu kryzysu lub w przechodzące kryzys. Konflikty, których nie udaje się małżonkom rozwiązać między sobą, często rosną do wielkich rozmiarów, uniemożliwiając im wspólne, zgodne życie. W takiej sytuacji, pary zapominają o uczuciu, które łączyło ich jeszcze jakiś czas temu, a codzienną czułość i miłość zastępują negatywne emocje – złość czy frustracja. – Spotkania ze specjalistą usprawnią wzajemną komunikację i pomogą lepiej zrozumieć siebie nawzajem. Pary stają się wtedy bardziej świadome swoich emocji, reakcji czy potrzeb. Uczą się także znajdowania kompromisów, które są podstawą opartego na zaufaniu i bliskości związku. Współpraca z terapeutą daje szansę na jasną i czytelną komunikację, dzięki czemu małżonkowie w końcu mogą usłyszeć i zrozumieć również oczekiwania i problemy drugiej osoby. Zdarza się, że wiele małżeństw na bieżąco omawia pojawiające się problemy, a mimo to nie udaje im się rozwiązać kłopotów samodzielnie. Schematy myślenia i zachowania w relacji mają tendencję do usztywniania się. Sposoby rozwiązywania problemów, które początkowo mogły w związku pomagać, mogą być na dłuższą metę dezadaptacyjne. Wtedy potrzebne jest neutralne spojrzenie kogoś z zewnątrz, czyli np. terapeuty czy mediatora i zastosowanie innych niż dotychczas stosowane strategii – dodaje Monika Dragunajtys-Sudoł, psycholog w Centrum Medycznym Damiana. Ratowanie małżeństwa za wszelką cenę? Przy zaangażowaniu obojga małżonków zazwyczaj istnieje szansa na pokonanie problemów. Bywa, że w wyniku terapii pary, które jeszcze rok wcześniej chciały się rozejść, teraz na nowo cieszą wspólnym życiem, decydują się na kolejne kroki w związku, np. na powiększenie rodziny. Należy mieć jednak świadomość, że na odbudowanie relacji potrzeba czasu. Musimy postrzegać to jako proces. Tak jak para nie przestała się dogadywać w ciągu kilku dni, tak nie da się ich związku odbudować z dnia na dzień. Pozytywne efekty to wspólna praca terapeuty i obojga zaangażowanych małżonków. – Pamiętajmy, że z czasem zmieniamy się i my, i współmałżonek. Zmieniają się nasze plany, podejście do życia czy oczekiwania. Czasem miłość między dwojgiem ludzi po prostu się zmienia. W niektórych sytuacjach każde z małżonków chce pójść w swoją stronę i nie ma w tym nic złego, o ile obie strony się na to zgadzają. Wtedy naturalną koleją rzeczy jest rozstanie się. Częściej jednak pary, zwłaszcza po uwzględnieniu wpływu rozstania na inne osoby i przebieg rozwoju osobistego, decydują się na podjęcie próby odbudowania relacji. Najczęściej z sukcesem. – puentuje Monika Dragunajtys-Sudoł, psycholog w Centrum Medycznym Damiana. Co ważne, terapia małżeńska to nie są tylko sesje z terapeutą. Główna praca i to na pełen etat jest do wykonania po opuszczeniu gabinetu – w domu, w codziennym życiu. Czytaj też:„Porno oglądają wszyscy i wszędzie". Raper opowiada o swoim uzależnieniu Źródło: Informacje prasowe Zdrada jest poważnym kryzysem w związku i po prostu intencjonalnym, świadomym czynem jednego ze współmałżonków. Nieważne, czy zostałeś zdradzony, czy to właśnie ty zdradzasz – konsekwencje tego zachowania dotkną ciebie i twojego partnera na równi. A może uda się przejść przez ten kryzys w małżeństwie bez szwanku? Zdrada jest poważnym kryzysem w związku i po prostu intencjonalnym, świadomym czynem jednego ze współmałżonków. Nieważne, czy zostałeś zdradzony, czy to właśnie ty zdradzasz – konsekwencje tego zachowania dotkną ciebie i twojego partnera na równi. A może uda się przejść przez ten kryzys w małżeństwie bez szwanku? Klasyczny „skok w bok” Zdrada może być fizyczna (wtedy dochodzi do kontaktu na tle seksualnym z osobą spoza małżeństwa), ale i emocjonalna (fantazjowanie o innej osobie, flirtowanie z nią bądź składanie dwuznacznych propozycji). Nie ukrywajmy, kobiety rzadziej zdradzają i jednocześnie są bardziej wyczulone na zdradę męża, ale pamiętajmy też, że one same również ulegają pokusie „skoku w bok”. Dlaczego osoby będące w stałym związku decydują się na zdradę? Odpowiedzi należy szukać przede wszystkim w samym małżeństwie – nuda, rutyna, brak porozumienia, zobojętnienie wobec małżonka czy inne kryzysy małżeńskie. Poszukajmy powodów również w samych małżonkach – eksperymentowanie, chęć nowych doznać, działanie na zasadzie „zakazanego owocu” czy niedojrzałość emocjonalna jednego z małżonków. Często mówi się, że brak miłości to główny czynnik, który wzmaga występowanie zdrady w związku. Co zaskakujące – pojedyncze akty zdrady występują nawet w bardzo kochających się małżeństwach i mają bardziej charakter impulsywnego i mało przemyślanego czynu. Nie oznaczają braku uczucia. Kto zdradza, ten płaci – konsekwencje zdrady Najważniejszymi konsekwencjami zdrady w małżeństwie jest utrata zaufania, niechęć do zdradzającego partnera, smutek i żal zdradzonej osoby, a nawet chęć zakończenia związku. Jest to bardzo ciężki kryzys, wprowadzający dezorganizację codziennego życia i weryfikację stabilnych zasad w małżeństwie. Pamiętacie scenę z filmu, jak zapłakana żona wyrzuca przez okno rzeczy męża, ponieważ chwilę wcześniej odkryła jego zdradę? Lub inny kadr, przedstawiający mężczyznę w barze, który upija się, ponieważ jego partnerka „przyprawiła mu rogi”? Mimo, że to tylko fabuła filmowa, jednak zawiera prawdziwe emocje towarzyszące zdradzie – rozpacz, smutek, rozżalenie, zniechęcenie, a w konsekwencji wrogie i agresywne zachowania i silną chęć zakończenia związku. Kasia gotuje z parówki w cieście francuskim Związek po zdradzie Związek po zdradzie można porównać do tonącego statku na morzu. Albo załoga podejmuje wspólną akcję i stara się utrzymać swoją łajbę na powierzchni wody, albo każdy wyskakuje jak najszybciej do morza, myśląc tylko o sobie i o swoim przetrwaniu. Podobnie sprawa wygląda podczas kryzysu – albo małżonkowie wyjaśnią sobie przyczyny swojego zachowania, wybaczą zdradę i postarają się utrzymać nadal małżeństwo, albo podejmują decyzję, że się rozstają i każdy odchodzi w swoją stronę. Pamiętajmy, że statek, który za chwilę może utonąć ma na swoim pokładzie różne skarby – przywiązanie, oddanie, wspomnienia, historię miłości czy pozostałości dobrych uczuć i emocji sprzed kryzysu, o które warto zawalczyć. Sztorm na morzu jest przejściowy, a statek zbyt cenny, aby tak szybko go opuszczać. Izabela Pichola: Śp. ks. Piotr Pawlukiewicz w jednym ze swoich kazań powiedział, że po ludzku nie da się wytrzymać w małżeństwie. Zgadza się Brat z taką tezą? Piotr Zajączkowski OFMCap: Jak się okazuje, małżeństwo bez Boga może być piękne czysto po ludzku, czego przykładem jest wiele szczęśliwych par, które nie opierają swojego małżeństwa na Nim. Przekonanie, że wystarczy zaprosić do relacji Boga i jak za dotknięciem różdżki wszystko w tym małżeństwie się ułoży i da gwarancję, że małżonkowie ze sobą wytrzymają, może być przejawem myślenia magicznego, zabobonnego. W moim przekonaniu małżeństwo, które współpracuje z łaską ma szerszą perspektywę widzenia wielu spraw. Poszerza się ona dzięki temu, że małżonkowie rozwijają się duchowo i wszystko to, co robią dla swojej relacji - zwłaszcza to, co trudne, przekraczające - uświęca ich łaską miłości, która nie pochodzi od nich samych. Jak to się przejawia w życiu codziennym? Chociażby w kwestii przebaczenia. Bóg naprawdę daje siłę do wybaczenia osobie, która - z czysto ludzkiego punktu widzenia - nie zasługuje na nie. Ktoś, kto ma przekonanie o miłości Boga do niego i jest nią napełniony, jest w stanie wybaczyć i kochać kogoś, komu ta miłość się nie należy. Oczywiście wybaczenie to długi i wymagający proces, który nie następuje po tym, jak powiemy sobie: „Trzeba wybaczyć, bo Ewangelia tak mówi”. W jednym z odcinków „Małżeńskich jazd” powiedział Brat, że oznaką mądrej, wymagającej miłości żony do męża jest wystawienie mu walizek przed drzwi po tym, jak dowiedziała się, że ją zdradził. Najpierw doprecyzuję: w sytuacji złamania postanowień wynikających z przysięgi małżeńskiej, na przykład wierności, muszą pojawić się konsekwencje, ponieważ ich brak może zachęcać do lekceważenia kolejnych przyrzeczeń. Jakie to mogą być konsekwencje? Nie ma jedynej słusznej odpowiedzi na to pytanie. To co podpowiadam osobom, które konsultują się ze mną w takich sprawach, to aby źródłem decyzji, jaką podejmą, był szacunek do siebie. To bardzo ważne, aby trudna decyzja podjęta była w zgodzie z nimi samymi. Czasami konsekwencją może być wystawienie walizek za drzwi zdradzającemu współmałżonkowi, a czasami pójście na terapię małżeńską, aby odkryć to, co doprowadziło do takiej sytuacji. Nie raz trzeba podjąć decyzję o separacji. Małżeństwo bywa jazdą bez trzymanki? Bywa i to nierzadko. Wiele par wchodzi w małżeństwo z romantycznym nastawieniem, że małżeństwo jest po to, żeby mnie mąż/żona uszczęśliwiał/a. Te oczekiwania szybko zderzają się z rzeczywistością, w której nie brakuje sytuacji trudnych, bolesnych czy konfliktowych. Sytuacji, które wymagają od małżonków wysiłku i rozwoju. I dobrze, bo Pan Bóg wymyślił małżeństwo właśnie po to, żeby człowiek się w nim rozwijał. A celem tego rozwoju jest miłość. Podczas Weekendu Małżeńskiego w Zakroczymiu, na którym miałam okazję być z moim mężem, powiedział Brat coś, co myślę, że nie tylko mi zapadło mocno w pamięć: „Małżeństwo to permanentny kryzys”.Małżeństwo, jak i życie każdego człowieka, to życie od kryzysu do kryzysu. Wiem, że to mało romantyczne stwierdzenie i pewnie dlatego wielu osobom się ono nie podoba. Jednak z pewnością jest w nim zawarta prawda o życiu małżeńskim. Człowiek, chce czy nie chce, zawsze jest na jakiejś drodze rozwoju, bo albo sam podejmuje zmiany w sobie, czego życzę sobie i innym, albo inni go zmieniają. Gdy przyjrzeć się temu dokładniej, zmiany łączą się ściśle z większą lub mniejszą sytuacją kryzysową. To raczej kryzys, a nie spontaniczna sytuacja podprowadza nas do momentu, w którym stwierdzamy: „Już nie mogę. Nie chcę dłużej tak żyć”. Z jakimi jeszcze oczekiwaniami wchodzą osoby w małżeństwo? Najczęściej z myślą, że mąż czy żona w całości wypełni tęsknotę za bliskością i czułością, jaką ktoś odczuwa w sercu. Że wypełni wyrwę po nieszczęśliwym dzieciństwie. Oczekuje się od tego wybranego człowieka, że jeśli tylko będzie kochał, to wszystko cudownie się ułoży. Wiele osób postrzega małżeństwo jak raj, w którym małżonkowie uszczęśliwiają się nawzajem. Nie ma w tych wyobrażeniach niestety miejsca na słabości i ograniczenia, które są przecież wpisane w ludzką naturę. To, że chcemy kochać, nie oznacza, że nie będziemy ranić. Nie jesteśmy przecież Bogiem. To bardzo krzywdzące - oczekiwać od współmałżonka, że będzie naszym prywatnym Bogiem. On jest po to, aby - poprzez bycie w relacji - towarzyszyć nam w naszym własnym rozwoju, a nieraz być również przyczyną do niego. Jest brat autorem kursu pt. „Kochać lepiej. Droga do prawdziwej miłości w związku”, o którym niektórzy mówią: „Ten kurs całkowicie zmienił moje patrzenie na małżeństwo”. Uczestnicy tego kursu powtarzają, że największym zaskoczeniem, ale i rozczarowaniem było to, że małżonek nie jest po to, aby ich uszczęśliwiać, a oni nie są odpowiedzialni za szczęście ich partnera w związku. Dotychczasowa wizja małżeństwa w zderzeniu z taką informacją pęka. Otrzymywałem od uczestników wiadomości pełne niezgody na to, co usłyszeli. To mi pokazało, jak wiele osób wchodzi w związek małżeński z tym właśnie oczekiwaniem. Z niego rodzi się funkcjonowanie w trybie roszczeniowym, któremu również poświęciłem uwagę w kursie. Myślę, że każdy z nas wchodzi w nowy etap swojego życia z jakimś wyobrażeniem i oczekiwaniami. O tak. I myślę, że to bardzo naturalne, ponieważ w tych wyobrażeniach mienią się często nasze potrzeby i pragnienia. Warto przed podjęciem decyzji o małżeństwie poszukać kogoś, kto nam opowie czy to, co pokazuje mi moja wizja małżeństwa, sprawdza się w życiu tej osoby. Z mojego doświadczenia pracy z małżonkami wynika, że w takich sytuacjach nie bardzo jest do kogo pójść, ponieważ małżonkowie nie chcą dzielić się z innymi swoimi doświadczeniami. Młodzi mają przeważnie obraz związku małżeńskiego mało udanego, a czasami nawet bardzo dramatycznego, co jeszcze bardziej podbija ich pragnienia i marzenia w stylu: „w moim związku tak nie będzie”. Kiedy możemy powiedzieć, że kochamy kogoś w sposób dojrzały? Miłość dojrzałą pokazał nam Bóg w Jezusie Chrystusie, który kochał nie za coś albo „dlatego, że”, lecz pomimo. I to z pełną akceptacją i szacunkiem. Ale także kochał „miłością na darmo”, czyli również wtedy, kiedy nie przynosiła ona namacalnych „efektów”. Kochał, bo chciał kochać i nie przeszkadzało Mu w miłowaniu to, że na tę miłość nie otrzymywał często odpowiedzi. To bardzo wysoko podniesiona poprzeczka. Miłość dojrzała to nie to samo, co miłość idealna. Naszym celem nie jest kochać idealnie. Celem rozwoju jest miłość dojrzała. A dojrzałość polega na tym, że widzę słabe i mocne strony i że umiem z tym żyć. Miłości idealnej tutaj na ziemi nie ma. Kochać dojrzale, to kochać kogoś nie za coś, a pomimo - wad, słabości czy ułomności. Monika i Marcin Gajdowie w swojej książce „Rozwój. Jak współpracować z Łaską” piszą, że miłość, podobnie jak ptak, ma dwa skrzydła i potrzebuje ich obydwu, żeby mogła lecieć do celu. Pierwszym skrzydłem jest afirmacja, a drugim wymaganie. Afirmacja to uważność na współmałżonka - wspieranie, chwalenie, docenianie, szacunek, a także obecność, czułość i bliskość. Wymaganie natomiast to umiejętność stawiania granic – reagowanie, gdy są przekraczane i brak zgody na krzywdę i zło moralne w związku. Ujawnianie trudnych i ważnych spraw do omówienia, a nie zamiatanie ich pod dywan oraz dopuszczanie współmałżonka do konsekwencji jego własnych decyzji i wyborów. Zdaje mi się, że częściej nadwyrężamy skrzydło wymagań. Mam rację? Tylko trochę. W sensie roszczeń i oczekiwań - tak. Ale jeśli chodzi o stawianie wymagań, wyrażania granic i dopuszczania do konsekwencji, to prawie wcale. O wiele częściej usprawiedliwiamy współmałżonka, kryjemy go przed innymi, tłumaczymy sobie i innym jego zachowania. Przypomina mi to nieraz schemat współuzależnienia emocjonalnego lub innego. Co innego natomiast roszczenia i oczekiwania. Małżonkowie myślą, że jeśli zasypią tę drugą osobę wymaganiami, to ona ochoczo zacznie się zmieniać. Najlepiej punkt po punkcie. Skąd jest w nas takie przekonanie? Zapewne stąd, że mamy w głowie jakiś obraz tego, jak powinno wyglądać nasze małżeństwo. Chcemy doskoczyć do tej wizji małżeństwa idealnego i wpadamy w pułapkę perfekcjonizmu. Potem widzimy już tylko to, że nie domagamy, bo ciągle nie jesteśmy tacy, jacy powinniśmy być. Co więcej, poczucie satysfakcji z bycia w takim związku spada na łeb na szyję. Nie istnieją na tym świecie małżeństwa idealne. Panu Bogu wcale nie chodzi o to, by było idealnie w małżeństwie. On chce, żebyśmy nauczyli się doceniać siebie nawzajem - to, jacy jesteśmy i przez co udało się nam już razem przejść. Szczerze polecam kurs, który stworzyłem na podstawie badań psychologa Johna M. Gottmana pt. „Chcę doceniać Twoje zalety”, żeby zacząć dostrzegać, nazywać i wyrażać plusy partnera. Jak to jest, że ci którzy świata poza sobą nie widzieli, teraz biorą udział w takim kursie? Czy z czasem te zalety znikają?Piotr Zajączkowski OFMCap - Twórca Weekendów Małżeńskich. Doradca psychologiczny (Counsellor) i terapeuta małżeństw. Fundator Fundacji "Kurs na Miłość". W każdą środę o godz. 21 na Fanpage’u „Weekend Małżeński” prowadzi spotkania na żywo pod nazwą „Małżeńskie jazdy”. Autor kursów sms-owych: „Chcę doceniać Twoje zalety”, „Kochać lepiej. Droga do prawdziwej miłości w związku” oraz „Jak zachęcać męża do rozmowy”.

kryzys w małżeństwie brak miłości